14

paź

autor: Karol

– Wow! Patrz na to! – mówi podekscytowana Nika. – Co to jest?

– O matko… Czy ty będziesz roztkliwiać się nad każdą bzdurą? – mówię z poirytowaniem. – Mamy do sprawdzenia jeszcze ten sektor, a zaraz będzie ciemno. Nie wiem jak ty, ale ja nie mam najmniejszej ochoty chodzić tu po ciemku. A mogłem iść ze Smartim.

Dobrze, przepraszam – mówi skruszona dziewczyna.

Robi mi się trochę głupio, że zareagowałem tak agresywnie, ale zna reguły. Bardzo prosiła mnie, żebym zabrał ją na przegląd sektora. Z początku oponowałem, ale gdy zrobiła swoje maślane oczka, wymiękłem. Postawiłem jednak zasady – ja dowodzę; zanim czegoś dotknie, mam o tym wiedzieć; brak głupich pytań. Oczywiście na wszystko się zgodziła. To jej pierwszy wypad na sektor, więc jest bardzo podekscytowana. Z zasady kobiety zostają w schronie i badają próbki przyniesione przez mężczyzn. Tak, mężczyzn. W tych czasach nie ma chłopców. Nie chodzi tu o jakiś szowinizm czy umniejszanie wartości płci pięknej. Po prostu kobiety są w tym lepsze.

Znam tę dziewczynę od małego. Ma dziewiętnaście lat, długie, piekielnie rude włosy, przeważnie spięte w kucyk, piegi na nosie i niebieskie oczy. Jej figura prezentuje się całkiem zacnie. Jest bardzo wesołą i żywiołową dziewczyną. Czasem nawet za bardzo. Jak już mówiłem, znam ją do młodego wieku, jako bardzo małe dzieci bawiliśmy się w schronie. Kiedy ona miała trzy lata, ja miałem pięć. Mimo to nie mieliśmy problemów ze wspólną zabawą.

Mamy to szczęście, że urodziliśmy się już po wojnie. Kiedy świat jest już zniszczony. Jednak to jest nasz świat. Jedyny, jaki znamy. Takiego szczęścia nie mieli nasi ojcowie i dziadkowie, którzy znają świat sprzed nuklearnej zagłady. My znamy go tylko z opowieści. Oni pewnie nadal mają przed oczami obraz ptaków latających po niebie, rzadko spotykanych polan i lasów. Skoro tak często o tym opowiadają, ten obraz musi być ciągle żywy. Czasem ciężko jest nam uwierzyć w to, co mówią. Nie potrafimy sobie wyobrazić ogromnych wieżowców, potężnych domów z basenami tysięcy samochodów pędzących po ulicach, które teraz stoją martwe i porzucone, tak jak kiedyś ktoś je zostawił, często z otwartymi drzwiami. Koła, które kiedyś podobno niosły te maszyny z ogromną prędkością, teraz wrastają w asfalt. Nie możemy też uwierzyć w ogrom ludzi, o jakich opowiada nam dziadek Niki. W schronie jest prawie pięć tysięcy osób i wydaje się nam tłoczno. Podobno kiedyś były miliardy ludzi na ziemi i całe setki milionów w samych miastach. Niestety nie potrafimy sobie wyobrazić tak ogromnej liczby.

– O, a co to?- ponownie pyta Nika, patrząc na chyba najbardziej pospolitą roślinę w nowym świecie.

To nic nadzwyczajnego – odpowiadam – zwykła purchawa. Lepiej nie dotykaj, bo…

-O fuj! Ale śmierdzi! – z obrzydzeniem krzyczy dziewczyna i cofa się o krok.

Bo będzie śmierdziało… no właśnie… fuj… – zatykam usta i nos z obrzydzeniem.

Purchawa to zmutowana roślina, która, aby zwabić do siebie owady i strawić je, rozpyla śmierdzącą mgiełkę w promieniu około czterdziestu centymetrów. Podobno kiedyś daleka ekspedycja widziała purchawę o średnicy metra. Aż boje się sobie wyobrazić, jakie miała pole rażenia i jak bardzo musiała śmierdzieć.

– Co ja ci mówiłem? Jaka jest pierwsza zasada?!

– Zanim coś dotknę, masz o tym wiedzieć… – recytuje Nika.

– A co zrobiłaś? – krzyczę.

– Oj, no daj spokój, to tylko…

– Jak tylko? A gdyby to był na przykład „plujak”? To zostałaby z ciebie mokra plama.

Plujak to wyjątkowo wredne stworzonko. Małe – około pięćdziesięciu centymetrów. Staje nieruchomo udając roślinę i czeka na swoją ofiarę, która nieopatrznie go trąci. Wtedy plujak (jak sama nazwa wskazuje) pluje palącymi kwasami, które zazwyczaj trawią nieszczęśnika. Następnie zjada to, co zostanie. Wbrew swojemu rozmiarowi jest całkiem pojemny. Na szczęście występują dużo bliżej miejsc zrzutu. Najbliższe takie miejsce jest oddalone od naszego schronu o ponad sto pięćdziesiąt kilometrów.

-Ale mówiłeś, że one są bliżej miejsc zrzutu, a najbliższy taki punkt jest oddalony do schronu o ponad sto pięćdziesiąt kilometrów.

– Mówiłem co mówiłem. A co, jak się myliłem?

– Ty się nigdy nie mylisz – mówi pojednawczo Nika i uśmiecha się do mnie, obnażając swoje białe zęby kontrastujące z umorusaną buzią.

Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, kiedy w oddali słyszę strzały. Najpierw pojedyncze, a potem długą, przeciągłą serie. To chyba M16, ale mam nadzieję, że nie. M16 mają tylko Ochroniarze czyli żołnierze eskortujący naukowców. Każda ekspedycja musi być uzbrojona. Jak to mówi generał, bo tak nazywamy przywódcę naszego schronu, „na wszelaki wypadek”. Zazwyczaj ekspedycje w pierścieniu A i B są wyposażone w glocki albo stare tetetki, które w zupełności wystarczą, żeby odgonić sforę psów. Im dalsze pierścienie, tym lepsze uzbrojenie. Naprawę nie wiem, skąd goście z pierścienia J biorą granatniki.

Ja mam starego AKM’a, którego znalazłem w jednym z opuszczonych budynków. Jako że prawie wtedy zginąłem, Generał pozwolił mi go zachować.

– Słyszysz to? – pyta zaniepokojona Nika.

– Tak, słyszę – mówię, wyjmując krótkofalówkę. – Tu ekspedycja sektora B17. Słyszę strzały na północ od naszej pozycji. Odbiór. – Cisza. – Tu ekspedycja sektora B17. Słyszę strzały na północ od naszej pozycji. Odbiór. – Nadal cisza. Ostatnia próba, nadal nic.

Decyzję podejmuję w ułamku sekundy.Krótkofalówkę chowam już w biegu. Kierując się na północ, zdejmuję z ramienia mojego wiernego AKM’a, cykam bezpiecznikiem,, przeładowuję, nabój wchodzi do komory ze szczękiem sygnalizującym gotowość karabinu do posłania trzy i pół gramowego pocisku w stronę każdego wrogiego stwora, który pojawi się na końcu muszki.

Biegnę. To nie może być daleko. Kilometr, może mniej. Skoro mają M16, to pewnie wycofują się z pierścienia F, albo wyżej. Słyszę krzyk.

Nika.

Obracam się i widzę, jak biegnie za mną z wielkim zapytaniem i przerażeniem w oczach. Krzyczę, żeby zawróciła do schronu, ale nie słucha.

Znowu krzyk. Coś czuje, że nie wróży to nic dobrego.

Wpadam na dziedziniec, ale jest już za późno, ogromna bestia podobna do wilka, ale rozmiarem przypominająca niedźwiedzia, zatapia kły w żołnierzu, rozszarpując go na strzępy.

Biorę łeb stwora na muszkę i naciskam spust. Widzę, jak bestia podnosi wzrok prosto na mnie. Nie patrzę dłużej, bo już biegnę w drugą stronę, ale nie muszę patrzeć, żeby wiedzieć, że wilk mknie za mną ogromnymi susami. Nika pędzi zaraz przed mną, a ja popędzam ją, krzycząc. Wiem, że musimy się gdzieś schować. Doganiam Nikę dosyć szybko. Nagle zauważam szczelinę w gruzach i bez namysłu wciskam tam dziewczynę. Kiedy sam próbuję wejść, coś mocno szarpie mnie do tyłu, ale nie upadam. W momencie robi mi się bardzo lekko. Czołgam się do dziury. Nareszcie bezpieczni. O ile bezpieczeństwem można nazwać tkwienie pomiędzy dwoma zwalonymi ścianami bloków. Oboje siedzimy i sapiemy bardzo głośno. Tutaj wilk nas nie dosięgnie. I on o tym wie, i my. Nie marnuje siły na bezsensowne próby dostania się do nas. Kręci się tylko przed dziurą, jakby zastanawiając się, jak nas dostać. Ze śmiechem na ustach pokazuję mu faka, na co ten gardłowo warczy. Szybciutko chowam palec. Strasznie chce mi się pić, więc sięgam do plecaka. Który jest pusty. Pusty! Dostrzegam wielką dziurę, którą musiał zrobić wilk, kiedy mnie drapnął, tym samym opróżniając plecak. Coś czuję, że gdyby umiał, to on pokazałby i teraz środkowy palec.

Wyciągam z kieszeni krótkofalówkę i mówię:

– Tu ekspedycja sektora B17. Mamy mutanta na głowie. Odbiór. – Znowu cisza. - Cholera! Odbiór! – drę się do krótkofalówki jak opętany, na co wilk patrzy na mnie i przekręca głowę na bok. – No co się gapisz? – Warkot.

Schron Chwała, odbiór!

No nareszcie! Połączyć się z wami to gorzej niż z Generałem! Odbiór!

Generał przy radiu. Cholera, Miszka, gadaj, o co tyle szumu.

Ooo… witam Generała. Tu ekspedycja sektora B17. Odbiór.

To już wiem. Miszka opanuj się i mów.

Mamy na głowie wielkiego mutanta i siedzimy w jakichś gruzach. Jesteśmy tu teoretycznie bezpieczni. Moglibyście przysłać grupę szybkiego reagowania?

Ale gdzie wy w ogóle jesteście?

Nadaję sygnał GPS. Odbiór.

mMamy twoje namiary, zaraz tam będziemy. Bez odbioru.

Chwila trwała ponad godzinę. Przez ten czas wilk zdążył uciąć sobie drzemkę. Myślałem, czy by nie strzelić mu w łeb jak spał, ale nie wiedziałem, czy czasem nie udaje, żeby wywabić nas z kryjówki. Teraz znowu krążył wokół dziury. Nagle poderwał się i zastrzygł uszami. To był dla mnie jasny znak.

Nadchodzą.

Nagle spomiędzy bloków wyszło około dwudziestu ludzi, każdy z karabinem. W niebo wzniosła się stalowa siatka z obciążeniami i opadając przytłoczyła potwora do ziemi. W jednej chwili żołnierze otoczyli mutanta ciasnym kordonem i na komendę dali ognia. Rozległ się niewyobrażalny huk. Bestia miotała się pod siecią, a kule bezlitośnie szarpały jego ciało. Aż w końcu przestał się ruszać. Strzały ucichły. Wszystko ucichło. Jedyne, co było słychać, to wiatr, żałośnie wyjący między ruinami bloków. W tym świece pełnym żalu i nienawiści. Do samych siebie. Do ludzi, którzy sami sobie zgotowali ten los.

5

lut

autor: Karol

Bezrobotny.
Cześć! Jestem ze wsi Baranów i mam na imię Jacek, mam 20 lat i jestem bezrobotny. Ostatnio mam spore problemy ze znajomymi i ze znalezieniem pracy. Uważam się za osobę inteligentną i nie martwię się byle głupotami! Kiedyś interesowałem się samochodami ale mój tata wybił mi to z głowy. Na początku pracowałem jako parkingowy, a potem parkowałem samochody. Było to dosyć nudna robota ale lepsze to niż nic!Postanowiłem poszukać pracy w Warszawie. Tam dużo rzeczy jest remontowanych czy budowanych, więc coś na pewno się znajdzie! Czytaj dalej